W jakimś stopniu jest to ugrzeczniona amerykańska wersja "Malowanego ptaka". Dążenie do upadku i posępność, ale także spora monotematyczność i powierzchowność.
Sprawia dużo radości. Jest mniej męcząco w dialogach i bardziej dynamicznie w narracji – scenopisarska klasa. Ciekawi i trzyma przy ekranie.
Tkwi w tym filmie absolutnie coś wielkiego. Utkane z przemilczeń i skrywanego bólu. Wystarcza kilka scen i sporo prawdziwych dojmujących emocji, aby poczuć.
Puenty są w zasadzie zerowe, a jeśli są, to raczej skrajnie wymuszone. Szkoda, że czasem fajne wątki i pomysły giną w morzu banałów i scenariuszowej taniochy.
Brakuje reżyserskiego wyczucia gatunku, lepszego montażu i konkretów, za które kocha się takie kryminały. Za Leto już tęsknię – świetny.
Spiętrzenie klasycznych motywów, które znamy już na pamięć i chemia bliska zeru, zaczynając od postaci, a na narracyjnych rozwiązaniach kończąc. Nie szkodliwy.
Mniej odważny, ale bardziej świadomy. Charakterystyczny sarkazm i przegięcie Borata jest zawsze w cenie.
Rzadko się trafia taki nostalgiczny neo-noir, przy którym można wręcz odpocząć i zatęsknić za życiem, którego się nie miało. Strasznie dużo tu fajnych elementów
Reichardt po raz pierwszy mnie zachwyca, bo ilość elementów, które ze sobą w tym filmie świetnie współgra jest wprost urzekająca. Tak jak ten film zresztą. 7+
Mocarny naturalistyczny prolog, później zaś mieszanka sporej taniochy, wyciszającego smutku i przygnębienia. Góry reżyserii, ale równiny skryptu.Aktorsko chwyta
Proszę czekać…