Lucky (
Harry Dean Stanton) jest szczęściarzem. Dobiega powoli 90-tki, ale jego serce, krążenie i układ odpornościowy są w naprawdę niezłym stanie. Nawet płuca, mimo że od lat pali tyle, że zabiłoby to znacznie młodszego mężczyznę. Życie Lucky’ego jest wybijane rytmem codziennej rutyny, od porannej gimnastyki po obchód po znajomych sklepach, kafejkach i barach. Znajduje tam za każdym razem przyjaciół i znajomych, z którymi może porozmawiać, podroczyć się, porozwiązywać krzyżówki. Pewnego dnia upada we własnym domu. Przypadkiem. Nie wiadomo dlaczego. Lekarza stać jedynie na dość banalną diagnozę – choroba nazywa się starość – ale Lucky zostaje wyrwany ze swej monotonnej rutyny. Zaczyna angażować się emocjonalnie w dyskusje z przyjaciółmi. Traktuje inaczej ludzi, którzy mu się narazili. Otwiera się, prawdopodobnie pierwszy raz od wielu lat, na nieznajomych. Uświadamia sobie, że jego rola na tym świecie dobiega powoli końca i jedyne, co może zrobić, to ten fakt zaakceptować. I się uśmiechnąć.