@Bert
Telewizja cyfrowa, czyli "progi" u góry i dołu ekranu, logo kanału, jeszcze jakieś linki reklamowe lubią sobie nagle przelecieć, także jakaś ważna wiadomość polityczna lub katastroficzna, nawet reklama następnej pozycji w programie przy wymienionym logo. Pytanie. Jak w tym wszystkim upchać jeszcze napisy przy projekcji filmu? Będzie to przypominać parkiet do ekstraligowej siatkówki, w zatrzęsieniu reklam,symboli firm itd. nie widać zawodników ani piłki.
Jeden z moich ulubionych aktorów, zdecydowanie wolę go w czarnym ampula. W "Leonie zawodowcu" był ,co najmniej, równorzędnym partnerem Jeana Reno – ciemną stroną mocy z upodobaniem do muzyki klasycznej. W tym filmie o Beethovenie, nie wypadł z kolei zachwycająco(poza scenami tzw. męki twórczej, nasilonej postępującą głuchotą), ale to już wina samej fabuły, która nie koncentrowała się na Mistrzu i jego dziele, lecz właściwie na poszukiwaniu babek, potencjalnie z nim romansujących. Dość płytka wizja. Sida z Sex Pistols zagrał rewelacyjnie, po prostu nie można było odróżnić, czy stacza się sam Gary Oldman, czy Sid. Warto też wspomnieć rolę(właściwe rozszerzony epizod) Lee Harveya Oswalda w "JFK". Czuło się, iż Oldman dopracował ją do perfekcji; niepodobny fizycznie do Oswalda, przejął niejako jego sposób myślenia, gestykulację, mowę – i stał się filmowy cud, na ekranie pojawił się prawdziwy Oswald! Majstersztyk.
Przychodzi mi na myśl "Do utraty tchu"(reż. Jean-Luc Godard) , klasyczny obraz ze szkoły francuskiej "Nowej Fali". Główny bohater Michel(Jean-Paul Belmondo), postępuje dokładnie według zasady "chwytaj dzień", co zresztą prowadzi go do tragedii, bo pędząc żywot beztroskiego birbanta, buntującego się przeciwko mieszczańskim konwenansom, kradnie samochód i zabija stróża prawa, a później poznaje dziewczynę, która go zdradza, przez co Michel ginie od policyjnych kul. Film kręcony według zasad gatunku, kamera nie ustawia aktorów jak modeli albo chóru w kościele(buza w buzię,rączka w rączkę i wykuty na pamięć dialog), tylko łapie ludzi w ruchu, mówiących potocznym językiem, działających niekiedy irracjonalne, chcących żyć tu i teraz, bez oglądania się na to, co będzie jutro. Michel doprowadza swoje pojęcie wolności do ściany, nie ma już dla niego ucieczki. Chwytaj dzień, nie wiadomo, czy świat potrwa do jutra…
Chciałem poinformować kogo trzeba,że u mnie plakaty i zdjęcia też się nie ładują, a nie pracuję na Odrze 2000 – tak się chyba to cudo niby-komputerowe zbudowane za Gierka nazywało. Ale nie należy robić igieł z wideł, poczekam.
Film Nikity Michałkowa "12", wzorowany zresztą na " Dwunastu gniewnych ludziach", przeniesiony w realia współczesnej Rosji z uwypuklonym wątkiem czeczeńskim. Michałkow, jak to ma przeważnie w zwyczaju, też gra w tym obrazie. Według mnie ciekawa koncepcja – taki filmowy niby-cover, jednak zdecydowanie oryginalny w warstwie scenariusza.
Też mam trudności, naciskam "ulubione", wyskakują "ocenione", więc traktuję je jako "ulubione", drobna sprawa. Nie jest to dla mnie takie istotne, każdy tutaj przedstawia przy różnych okazjach swoje osobiście kultowe filmy i wszystko wiadomo.
Philip Glass – za całokształt, z wyróżnieniem fenomenalnej muzyki do filmu "Mishima". Słucham jej często, stanowi odrębną wartość, choć ciągle – podświadomie – wyświetla niejako obrazy dzieła filmowego. Kameralna i pompatyczna zarazem, u mnie przywołuje skojarzenia z Richardem Wagnerem "w miniaturze". Glass jest geniuszem. Nie jestem przygotowany, aby rzucać z rękawa różnych kompozytorów, wymaga to u mnie pewnego zastanowienia, muzyka to zbyt poważna sprawa, szczególnie muzyka, którą się naprawdę ceni.
Proszę czekać…