@dawidek98
@YanYool99 Też nie jestem fanem medycznych seriali, ale ten serial jest wielki, wręcz wybitny.
@Chemas Bo w tym serialu rzeczywiście zajmują się problemami swoich pacjentów, a nie pierdołami oraz rozmową o tym, co ślina na język przyniesie.
@Trophy Do odcinka "Przepraszam Cię" Miodowe Lata są super, potem się zrobiła z tego totalna beznadzieja. Nie potrafię tego serialu docenić. Widziałem co prawda gorsze, ale polskim arcydziełem serialowym są dla mnie "Chłopi", "Janosik", "Zmiennicy" czy "Alternatywy".
@Odi W końcu ktoś, kto napisał prawdę. Do 66 odcinka oglądałem jak zaczarowany, potem już entuzjazm na całego opada – i to jeszcze za "kadencji" pierwszej Aliny, Agnieszki Pilaszewskiej. "Miodowe lata" to nie jest zbyt dobry polski serial według mnie. W przeciwieństwie do wielu Polaków (nie obrażając ich przy okazji) umiem do tej produkcji podejść zdroworozsądkowo.
@YanYool99 Masz rację. Dla mnie też to nie jest zbyt dobry polski serial. O niebo lepsze są według mnie "Czterdziestolatek", "Zmiennicy" i "Alternatywy".
@Sweet_Foxy No i nigdy też bym nie nazwał go wybitnym polskim serialem. Wybitne to dla mnie są "Czterej pancerni i pies", "Stawka większa niż życie", "Janosik" i tym podobne seriale z PRL-u.
Epicki, legendarny, fenomenalny i artystyczny serial o XVII-wiecznej Japonii wyreżyserowany przez Jerry’ego Londona, który to jeszcze za życia postawił sobie pomnik, kręcąc to dzieło sztuki. Idealny dobór aktorów do głównych ról: Richard Chamberlain jako John Blackthorne, Anglik przypływający na statku do brzegu Japonii, Toshiro Mifune (doskonale znany ze współpracy z legendarnym reżyserem, Akira Kurosawa) jako Toranaga – wódz, z którym najpierw wchodzą sobie obaj mężczyźni w drogę, aż w końcu stwierdzą, że szkoda życia na ciągłe wojny, walki, a zarazem nienawiść, no i Yoko Shimada jako Mariko – ukochana głównego bohatera, która to nie popełnia seppuku, ale niestety umiera od ataku ninja na pagodę, kiedy to wszystko wokół płonie żywcem. Przeżywałem bardzo mocno śmierć Mariko i zastanawiałem się, jak John Blackthorne sobie poradzi bez niej w swoim życiu. Zasłużony deszcz nagród, przede wszystkim trzy razy Emmy (za najlepszy miniserial, najlepszą czołówkę z mieczem i widokami na zabytki japońskie, no i przede wszystkim za kostiumy genialnie uszyte przez Shina Nishidę) i również trzy razy Złoty Glob (za najlepszy serial dramatyczny, najlepszą aktorkę i najlepszego aktora). W pamięci przede wszystkim mi utkwi też scena trzęsienia ziemi z ósmego bodajże odcinka, kiedy to wszyscy główni bohaterowie próbują się nawzajem ratować. W "Szogunie" kreuje postać kapitana Ferreiry aktor polskiego pochodzenia, Władysław Sheybal. Muszę przyznać, że swoją rolę odegrał bardzo dobrze. W tym serialu dosłownie wszyscy ludzie grający przeznaczone dla siebie role odgrywają kapitalną robotę, która imponuje nawet po ponad 40 latach od premiery. Uważam, że przyszłe pokolenia powinny się zapoznać z "Szogunem", bo nigdy nie wiadomo, czy Twój przyjaciel czasem nie chce wyrządzić Ci mniejszej lub większej krzywdy. Jednym z najpiękniejszych, trzymających w napięciu momentów, a zarazem łapiących za serce momentów jest list miłosny Mariko do Johna Blackthorne’a (w której to możemy usłyszeć głos zza kadru), żeby główna postać ułożyła sobie życie, nie chciała toczyć z nikim wojen, że Mariko musiała zginąć, by ocalić jego życie, że chrześcijańska dusza modli się wręcz o to, żeby spotkali się razem w niebie i byli ze sobą razem na zawsze, a zarazem japońska dusza życzy jej właśnie, żeby żył wiecznie, uczciwie, bo tego wymaga wiara Mariko i dobro kościoła, lecz to właśnie przez nią ze statku zostały zgliszcza, które mogliśmy zobaczyć w scenie ostatniego odcinka wieńczącego ten niezapomniany serial. Zginęła po to, by ją ocalić. Z ogromnym smutkiem patrzyłem na scenę pogrzebu, kiedy to jej druga połówka z zabandażowanymi oczami (na szczęście, muszę dodać) obserwowała cały obrzęd pogrzebowy. Ale statek i tak czekałby prędzej czy później marny koniec/totalne zniszczenie. Uważam, że filmy Akiry Kurosawy i serial "Szogun" idealnie, a zarazem wzorcowo pokazują kulturę japońską, samurajów, by móc konkurować ze sobą o szogunat. Polecam serdecznie każdemu, kto chce obejrzeć porządny serial, a nie Netflixowe badziewie poprawne politycznie. 10+/10
Świetne. Idealny obraz nietolerancyjnej i zawistnej społeczności. Na szczęście kończy się happy endem – szkoda, że tylko na filmie.
Powodem, dlaczego zdecydowałem się na seans była obecność samej śmietanki aktorek i aktorów Hollywoodu. Szkoda, że Sharon Stone nie strzelała coltem będąc całkiem nago, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Mocna obsada. Niezłe zestawienie – dostojny Sean Connery i wojowniczy Wesley Snipes.
Proszę czekać…