K.
K.

K.

@missblair

Płeć
Kobieta
Data urodzenia
1989-02-13 (35 lat)
Punkty
79 za dodawanie
Poprawność dodawania
Z ostatnich 30 dni: brak danych
Z ostatniego roku: brak danych
Dołączył
marzec 2010 ( ostatnia wizyta)
Ostatnio ocenione Filmy Osoby
Listy

Do obejrzenia

Ulubione

Do obejrzenia
Aktywność
Kiedy Paryż wrze (1964)

Kiedy Paryż rozczarowuje. – Niestety, to chyba pierwszy film z Audrey, który mnie rozczarował.
"Śniadanie u Tiffany’ego", "Rzymskie wakacje" i "Sabrina" (dokładnie w tej kolejności) to dla mnie filmy piękne, zabawne, czarujące i chętnie do nich powracam. "Paryż…" był pierwszym z drugiej 'trójki' filmów wytwórni Paramount, które pozostały mi jeszcze do obejrzenia. Pozostałe tytuły to "Wojna i pokój" oraz "Zabawna buzia". Szczerze mówiąc od początku byłam nastawiona, że zapewne nie zachwycą mnie, jak te trzy obejrzane wcześniej. Aczkolwiek Audrey to Audrey, więc po filmie z jej udziałem spodziewałam się co najmniej bardzo dobrej rozrywki! Ta, którą otrzymałam była na dosyć średnim poziomie…
Fabuła zakręcona jak chińskie zero. Pisarz-plejboj, w średnim wieku, wynajmuje młodszą kobietę-maszynistkę, żeby pomogła mu w przepisaniu scenariusza… którego, jak się okazuje, jeszcze nie ma! Od tego momentu fabuła przebiega dwutorowo. Jedna płaszczyzna to rzeczywistość, w której wspomniana dwójka wspólnymi siłami stara się napisać owy scenariusz. Druga płaszczyzna to ich fikcja, bogato inspirowana rzeczywistością, bowiem bohaterami scenariusza stają się sam pisarz i jego asystentka. Niemal do ostatnich chwil, fikcja i rzeczywistość towarzyszą sobie na ekranie i uzupełniają się – wydzwaniający producent staje się fikcyjnym stróżem prawa, a romans z kart scenariusza przeradza się w prawdziwy.
"Kiedy Paryż wrze" zawiera elementy humoru, względnej grozy, jakiejś akcji, zwrotów akcji, zwrotów tychże zwrotów akcji, et cetera. Jest wątek romansowy, kryminalny, fantastyczny. Do wyboru, do koloru. Aczkolwiek… jakoś za dużo tego. To, co miało bawić – wydaje się mało śmieszne, to, co miało nadawać akcji tempa – nuży. Mam wrażenie, że scenariusz "Paryża…" jest niemal równie tragiczny, jak scenariusz nad którym głowili się jego główni bohaterowie.
Jeśli chodzi o aktorstwo – ktoś trafnie ujął w komentarzach na filmwebie: "Audrey robi to co zwykle – ładnie wygląda". Miałam wrażenie, że w tym filmie praktycznie wciąż tylko otwierała szeroko oczy i usta, wydawała z siebie krzykliwe 'och!', uśmiechała się, wdzięczyła… i tyle. Postać Holdena to typowy pisarz-narcyz, przekonany o własnym nieodpartym uroku, z zamiłowaniem do pięknych kobiet i alkoholu. Zdecydowanie bardziej wolę te cechy w wydaniu Hanka Moody’ego (bohater serialu "Californication"), aczkolwiek Holden wypada całkiem przekonująco i jest zdecydowanie barwniejszy niż jego towarzyszka z planu.
Najbardziej broni się tutaj muzyka. Utwory są całkiem przyjemne dla ucha i nieźle współgrają z ekranową historią. Na plus zasługują też zdjęcia, chociaż akcja fabuły gna przed siebie tak chaotycznie, że nie zdążyłam nacieszyć oczu ładnymi widokami i poczuć uroku tytułowego Paryża. Za dużo wrzenia, aż wykipiało mi bokiem ;-).

Zakochany Nowy Jork (2008)

Nowy Jork czy Paryż (subiektywne wrażenia)? – 'Paris, je t'aime’ oglądałam dość dawno, ale najbardziej zapadł mi w pamięć segment z Portman. Lubię takie historie, proste, a jednak pięknie opowiedziane. Najbardziej zachwycił mnie tekst postaci Portman, ten o porach roku, przemijającej miłości i sam monolog jej filmowego chłopaka. Piękne. Magia w słowach.
Przypominam sobie, że jeszcze historia małżeństwa, w którym bodajże żona była śmiertelnie chora (?) mnie zauroczyła. I chyba jeszcze jeden fragment mi się spodobał, ale nie jestem w stanie teraz odświeżyć pamięci.

Co do 'New York, I love you'… Na wstępie – cholernie spodobał mi się motyw przyjezdnej kobiety, która stanowiła spoiwo łączące historie wszystkich tych ludzi. W porównaniu z pierwowzorem jest to pomysł przydatny i oryginalny (bo wielu zarzuca wtórność i naśladownictwo, ale sądzę, że czasem niełatwo o nowatorskie pomysły; mnie to bynajmniej nie przeszkadzało). Wątek z Bradleyem Cooperem i tą blondynką kojarzył mi się z filmem 'Unmade Beds' (cały motyw z romansem Very, bardzo subtelne i magiczne sceny erotyczne, bazujące często na niedopowiedzeniach, polecam obejrzeć!). Historia ze śpiewaczką, chociaż dla mnie nie do końca zrozumiała, zachwycała samą obecnością Julie Christie. Gdy pojawiła się na ekranie w białej sukni z bukietem fiołków, nie byłam w stanie oderwać od niej wzroku. Coś niesamowitego, kobieta ma pewnie grubo ponad 60 lat, a jest taka piękna! Kamera musi ją kochać. Oba 'dialogi papierosowe', szczególnie Ethan Hawke z tą jego uroczą gadką ; D. Genialna historia dziewczyny na wózku aka aktorki, nieco absurdalna i zaskakująca. Również podczas wątku staruszków się naśmiałam – te dialogi, mistrzowskie! Aktora pamiętam wciąż z roli eks-scenarzysty w 'Holiday', uroczy starszy pan, gdziekolwiek by nie grał. Historia malarza i Chinki oraz wątek z Bloomem i Ricci też mi się podobały (ten drugi mógłby nawet być rozwinięty na pełnometrażówkę, jak już ktoś w jakimś temacie zauważył). No i się powtórzę, ale ta babeczka z kamerą świetna – aż chce się wsiąść w samolot, wziąć kamerę/aparat do ręki i szukać, jak ona, ulotnych i magicznych chwil codzienności – zwykłych, a jednak niesamowitych. Takie filmy pokazują, że warto żyć dla tych chwil. Jestem na tak, duże i oczarowane TAK.

Sabrina (1995)

Wątpliwy czar. – Film widziałam tak dawno, że nie pamiętam już z niego niemal nic, poza faktem, że mnie nudził. Aczkolwiek trudno oceniać przez pryzmat (zawodnej) pamięci i ciężko mi, tym bardziej, go skreślać. Dlatego przy najbliższej możliwej okazji, wrócę do niego. Sęk jednak tkwi gdzie indziej. Po co właściwie taki remake? Nie ujmuję nic urodzie Julii Ormond, bo niewątpliwie jest kobietą atrakcyjną… ale gdzie jej do Hepburn!
Być może opinia ta jest mało obiektywna (choć niekoniecznie), gdyż jestem zauroczona osobą Audrey, co dodatkowo wpływa pozytywnie na mój odbiór filmów z jej udziałem. Dodam więc tylko, że nie widzę większego sensu robić nowych wersji filmów, które są kultowe, czarujące i z odrobiną chęci można takie "zapomniane" perełki przybliżyć współczesnemu widzowi, bez konieczności zmiany obsady, która już w wersji oryginalnej była dostatecznie wyborna. A już na pewno mam na myśli niezastąpiony i nieprzemijający urok Audrey Hepburn na ekranie. Zatem z czystym sumieniem polecam zainwestować czas w obejrzenie pierwowzoru.

Proszę czekać…